Raków Częstochowa przegrał we wtorek z FC Kopenhagą 0-1 w pierwszym meczu 4. rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Duńczycy byli traktowani jako ogromny faworyt tej rywalizacji, a Medaliki w Sosnowcu pokazały się z bardzo dobrej strony. Miały sporo pecha, gdyż jedyna bramka padła po samobójczym trafieniu, a ponadto nie wykazały się wystarczającą skutecznością.
Częstochowian od ”piłkarskiego nieba”, (jak często nazywany jest udział w Lidze Mistrzów) dzieliły tylko dwa, ale niełatwe kroki. Pierwszy mieli szansę postawić wczoraj. Kolejny czekał na nich za tydzień w Kopenhadze.
Przeczytaj: Manchester United: Mason Greenwood na celowniku Saudi Pro League
Siedem lat czekaliśmy na to aby polski zespół mógł usłyszeć hymn Ligi Mistrzów. Dziś stało się to w Sosnowcu podczas pierwszego meczu czwartej rundy eliminacji między Rakowem Częstochowa, a FC Kopenhaga. ”Medaliki” miały mnóstwo nieszczęść począwszy od gola samobójczego po kontuzję podstawowego piłkarza, przez co na wyjeździe będą musiały nadrabiać stratę jednej bramki.
W Kopenhadze będziemy walczyć o odwrócenie losów tego dwumeczu ✊🔴🔵
—
90' ⏱️ #RCZFCK 0:1 pic.twitter.com/RQaXfexayD— Raków Częstochowa 🥇 (@Rakow1921) August 22, 2023
Łukasz Zwoliński uważa, że różnica między oboma zespołami nie była zbyt duża, a Raków jest w stanie ograć Kopenhagę. Żałował także, ze spotkanie nie mogło odbyć się w Częstochowie, gdzie wynik byłby inny.
– Wiele optymizmu przed rewanżem, bo ostatnie 30 minut pokazało, że nie taka Kopenhaga straszna. Jedziemy wygrać mecz i spełnić marzenia. Kopenhaga praktycznie nie stworzyła sobie sytuacji. Przy odrobinie szczęścia nie musieliśmy wcale tego meczu przegrać.
Przeczytaj: Salernitana pozyskała pomocnika z Argentyny
– Murawa jest taka sama dla wszystkich, ale jestem przekonany, że gdybyśmy grali u siebie na boisku (w Częstochowie) to byśmy nie przegrali – przekonywał napastnik Medalików.